niedziela, 20 lutego 2011

to, że jestem znaczy, że szczęście jest Tobą

Jeśli zdarzyło się wam uronić łzy bynajmniej nie z powodu płaczącej cebuli, złości czy smutku, to najprawdopodobniej były to łzy szczęścia. Nic tak nie daje odczuć lekkości bytu i wdzięczności za rzeczy, które przychodzą i są dobre. Ba nawet, że są spełnieniem naszych wyśnionych na jawie, opatrzonych godłem bezsennej poduszki, marzeń. Otóż chico kocha, Miu kocha i jeszcze kocha rodzina cała. Jedna wielka miłość. Wczoraj wychluptałam jednym tchem pół szklanki wina czerwonego, by odesłać tremę, co bystrze szeptała o strachu przed poznaniem nowej tam rodziny. Argentyńska mamita i babi okazały się jednakże tak cudowne, że relax okiełznał całą mnie a szara chmura z zakłopotaniem opuściła miejsce spoczynku nad wietrzną głową. JESTEM SZCZĘŚLIWA!!!! Krzyczy każda część Miu i odlicza dni kiedy to z cytryny, którą trzyma w dłoniach poleci orzeźwiający sok do szklanki, trzymanej przez chico. Oczy tych dwojga zetkną się w popłochu ulotnych spojrzeń a usta stęsknione siebie będą nierozłączne aż zabraknie powietrza. A potem miesiąc miodowy od rana do nocy, oddechy spragnionych siebie ciał, zagryzanie z podniecenia warg i radość z sexualnego spożycia pożycia. Wracając jednak do konfrontacji z nową rodziną, która Miu oczekuje, chce i już tęskni to doprawdy wydaje się, że to dar z nieba samego. Mamita obiecała smakołyki a babi wysyłała całusy i choć dzielił nas ekran komputera to radość z widzenia się tak szybkim niebawem napawała nas optymizmem i planami na kolejny obiad, tym razem bez komputerów. Kocham i miłość mnie uskrzydla, wierzę i wiara czyni cuda. LA DOLCE VITA.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Bliżej..

"Proście a będzie Wam dane" może to się dla wielu wydawać zbyt banalne, ale niewiarygodne jest to, że rzeczy najbardziej banalne, są najprawdziwsze i mają moc. Wszechświat nie tylko podał mi cytrynę, ale codziennie podpowiada mi sposoby uzyskania upragnionej lemoniady, dotarcia do celu i spełnienia marzeń. Czuję, jak każdy dzień zbliża mnie do niemożliwego. Siedzę przy stolę przed jeszcze pustą szklanką, i wiem, że lada dzień napełni się sokiem z cytryny, którą trzymam coraz mocniej i pewniej. Spełnia się wszystko, o co prosiłam czując po cichu wdzięczność za to, że przychodzi. Najcudowniejszy chłopak w wszechświecie, przyjaciele, ci których znam bardzo dobrze i ci których poznam lepiej już niebawem, dzieciaki, które są najcudowniejszą częścią mojej historii. Zdaje się, że niezła ze mnie szczęściara w dodatku w tym całym moim życiowym przedsięwzięciu zamkniętym w jednym słowie "enjoy", wyruszam w podróż mając bilet w jedną stronę, do miejsca, gdzie ludzie zamiast przeliczać pieniądze cieszą się życiem i zamiast brać udział w wyścigu szczurów w ramach dziwnych manipulacyjnych ideologii, spędzają czas z przyjaciółmi pijąc Fernet z Colą i są najzwyczajniej w świecie szczęśliwi. Jestem już bardziej tam niż tu zważywszy na fakt, że to, co tu zbliża mnie do tego co tam. Ślę Wam szczęścia.

sobota, 5 lutego 2011

Miu walczy o lemoniadę.. ręce z góry w dół.. nie podda

Kryzysy tym się charakteryzują, że dopadają zawsze znienacka, zawsze płaczem, zawsze bezradnością i chęcią przytulenia. Cytryna w moich dłoniach domaga się czynów, a moje dłonie drżą. W głowie burza sprzecznych myśli i rozsądek, który dawno dał się pożreć zakorzenionym jak chwasty w moim umyśle wskazówkom mamy na temat życia. Czasem niewiele trzeba, żeby wypuścić cytrynę na rzecz normalnego bytowania, które opiera się na SKOŃCZENIU STUDIÓW (nawet jeśli już na początku byłam przekonana, co do niesłuszności wyboru), NORMALNEJ PRACY czyli takiej od 8-15 i NORMALNEGO MĘŻA czyli takiego, żeby był tu i teraz (a nie na innym całkiem kontynencie) i żeby podcinając mi skrzydła sprowadził wreszcie na ziemię, uspokajając zwichrowaną psychikę. Ku zaskoczeniu rozczarowanej rodziny nie zrealizowałam żadnego z postulatów. Studia zostały w tyle, pracą jest dla mnie podróżowanie i pisanie inspiracją światem dziecięcym, do męża bynajmniej daleko a chłopakos nie dość, że za oceanem to jeszcze zamiast podcinać, dodaje skrzydeł. Do tego dopadł mnie marazm twórczy brakiem kreatywnego czerpania z dziecięcej wyobraźni. Jestem nianią z powołania, ale bez możliwości, przynajmniej tu i teraz, spełniania misji. Mary Poppins kiwnęła by palcem nawołując do ogarnięcia. Moja miłość, póki co znosi na odległość koleje moich małych nieusprawiedliwionych frustracji, kochając jak może i wielkie mu za to dzięki, bo nawet jeśli tam, to jest mi tu. Przyjaciele, którzy są zupełnie w różnych miejscach przypominają o rzeczach nieobliczalnych, które przyszło nam zrobić w tym życiu. Nam, bo niewielu doprawdy jest na tyle szalonych, żeby w rzeczywistości spełniać swoje marzenia i nie poddawać się nawet, jeśli otoczenie nie jest przychylne odmiennym punktom widzenia. Mocno trzymam cytrynę i nie poddaje się więc, by w końcu delektować się lemoniadą. Wiem, że warto.