sobota, 5 lutego 2011

Miu walczy o lemoniadę.. ręce z góry w dół.. nie podda

Kryzysy tym się charakteryzują, że dopadają zawsze znienacka, zawsze płaczem, zawsze bezradnością i chęcią przytulenia. Cytryna w moich dłoniach domaga się czynów, a moje dłonie drżą. W głowie burza sprzecznych myśli i rozsądek, który dawno dał się pożreć zakorzenionym jak chwasty w moim umyśle wskazówkom mamy na temat życia. Czasem niewiele trzeba, żeby wypuścić cytrynę na rzecz normalnego bytowania, które opiera się na SKOŃCZENIU STUDIÓW (nawet jeśli już na początku byłam przekonana, co do niesłuszności wyboru), NORMALNEJ PRACY czyli takiej od 8-15 i NORMALNEGO MĘŻA czyli takiego, żeby był tu i teraz (a nie na innym całkiem kontynencie) i żeby podcinając mi skrzydła sprowadził wreszcie na ziemię, uspokajając zwichrowaną psychikę. Ku zaskoczeniu rozczarowanej rodziny nie zrealizowałam żadnego z postulatów. Studia zostały w tyle, pracą jest dla mnie podróżowanie i pisanie inspiracją światem dziecięcym, do męża bynajmniej daleko a chłopakos nie dość, że za oceanem to jeszcze zamiast podcinać, dodaje skrzydeł. Do tego dopadł mnie marazm twórczy brakiem kreatywnego czerpania z dziecięcej wyobraźni. Jestem nianią z powołania, ale bez możliwości, przynajmniej tu i teraz, spełniania misji. Mary Poppins kiwnęła by palcem nawołując do ogarnięcia. Moja miłość, póki co znosi na odległość koleje moich małych nieusprawiedliwionych frustracji, kochając jak może i wielkie mu za to dzięki, bo nawet jeśli tam, to jest mi tu. Przyjaciele, którzy są zupełnie w różnych miejscach przypominają o rzeczach nieobliczalnych, które przyszło nam zrobić w tym życiu. Nam, bo niewielu doprawdy jest na tyle szalonych, żeby w rzeczywistości spełniać swoje marzenia i nie poddawać się nawet, jeśli otoczenie nie jest przychylne odmiennym punktom widzenia. Mocno trzymam cytrynę i nie poddaje się więc, by w końcu delektować się lemoniadą. Wiem, że warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz